Tradycyjnie po długiej nieobecności: przepraszam. Wraz z
rozpoczęciem się wakacji wyemigrowałam na pod olsztyńską wieś. „Moja wiocha”.
Jeżdżę tam odkąd tylko pamiętam. Mam zdjęcie jako malutki, łysy, płaczący co
chwila bobas na ramieniu mamy. Można by to miejsce nazwać totalnym odludziem.
Cisza, spokój, ptaszki – takie rzeczy. Jezioro. Co z tego, że zwykle zimne i
raczej nie można go nazwać czystym… Przejrzystość wody ogranicza się tylko do
tego co masz aktualnie prostu przed nosem. Do zeszłego roku nie było nawet
sklepu spożywczego. Po chleb jeździło się 2km drogą bardzo mało bezpieczną. Nie
może tu być mowy o stałym zasięgu. Każda rozmowa przez telefon przypomina jakiś
chory spacer. Mówisz, nagle nic nie słyszysz, tamta osoba też chyba nie,
zmieniasz miejsce, nic, znowu i nic, rozłączasz się, zmieniasz miejsce, mówisz,
słuchasz, znowu nic nie słyszysz… Koszmar.
Z tym, że ostatnio zauważyłam ogromne zmiany. Po wsi jeżdżą
coraz lepsze, nowsze samochody. Z nich wysiadają panienki w wysokich szpilach
od Christiana Louboutina i z torbą z najnowszej kolekcji Diora. Pojawiają się
nowoczesne, można by nawet powiedzieć, ekskluzywne domy. I ja się pytam czego
oni wszyscy tu szukają? Już wiem. Tego zresztą co ja. Ciszy, spokoju, jeziora.
Wydaje mi się, że wszystko wypiękniało. Brzeg jeziora jest jakby mniej
zarośnięty, trawa jest jakby bardziej zielona, droga prostsza, cisza bardziej
cicha, domki letniskowe ładniejsze, jakby ktoś o nie w końcu zadbał. Oczywiście
o istnieniu Internetu dowiedzieliśmy się tutaj z lekkim opóźnieniem. Były małe
problemy z zasięgiem, ale w końcu odebrałam słabiutki sygnał… i połączyłam się
z fecebookiem na molo. Tylko czy to jest nadal „moja” wiocha? Chyba stała się
bardziej otwarta, kosmopolityczna. Każdy może zajrzeć w „mój” świat. Kiedyś
każdego znałam, wiedziałam gdzie pracuje, co je na obiad. Dziś już nie. Jest tu
dużo „obcych”, których bardzo możliwe nigdy nie poznam. I to jest smutne.
W każdym razie na razie jestem zmuszona opuścić swój świat.
Właśnie staram się spakować. Plusy są takie, że mam pewność, iż w Grecji na
pewno będzie ciepło. Wiem, co mam wziąć. Wszystko zaplanowałam. Oczywiście
przypomina mi się co chwila kolejna, mega-mi-potrzebna-rzecz. Mam wrażenie, że
walizka jakąś cudowną, magiczną mocą zmienia swoje rozmiary. Z każdą minutą
jest coraz mniejsza…