Friday, November 15, 2013

Bad Girl

Najprawdopodobniej mam powód żeby być z siebie dumną! No, może tylko ja tak myślę, ale i tak jestem zadowolona. Już kiedyś pisałam o moim "talencie" (czyt. antytalencie) do ulepszania, poprawiania i ogólnie wszelakiej ingerencji w ciuchy itp.. Mam wrodzone zdolności do psucia takich rzeczy w najmniej oczekiwanym momencie. Najczęściej "coś" się komplikuje akurat wtedy, gdy już nabrałam wprawy, przyspieszyłam... i bum! wielki kleks z czarnej farby na cycku... Nie, nie tym razem. Teraz się postarałam. Pomimo ogromnej chęci, żeby np. nie oblepiać rękawów taśmą, tylko ręcznie namalować paski, powstrzymałam się. Na szczęście! Już to widzę, czarne paski, które na pewno zostały namalowane przez osobę mocno pijaną, albo na lekkim haju... (Narysowanie odręcznie prostej kreski sprawia mi ogromne trudności już od przedszkola. Pal sześć jeszcze pionowe, poziome to jest masakra!). Tak więc przygotowałam się skrupulatnie - wydrukowałam sobie szablonik, przygotowałam sobie taśmę, wałek, farbę... Dodam, że nie obyło się bez trudności (hmm... któż by się spodziewał?). 1) Szablon musiałam przenosić na twardszy papier, bo ten się skręcał, zwijał, no po prostu - nie chciał współpracować. 2) Taśma skończyła mi się w połowie roboty, a że była niedziela (i wiele innych przeszkód) nie mogłam jej kupić i czekałam z robotą długo, długo... 3) Wałek okazał się najgłupszym pomysłem, bo zamiast ładnie i szybko rozprowadzać farbę wolał ją cała w siebie wchłaniać i nic nie malować. 4) Farba okazała się znikać w zastraszającym tempie, ale udało się uniknąć katastrofy - starczyło! Choć nieszczęście było blisko. 

/Probably, I have a reason to be proud of myself ! Well, maybe just me, but I 'm happy. I wrote sometime ago about my " talent " (I mean: anty-talent) to improve , enhance and generally all manner of interference with clothes etc.. I have the abilities to damage such things when the least expecting . Not this time. I even plastered sleeves with the tape. If I didn't I could see it: black stripes that are sure to have been painted by a heavily drunk or stoned on a light... (Drawing by hand a straight line gives me great difficulty since kindergarten. Vertical ok, but horizontal, this is a massacre!). So I prepared carefully - printed out the template, I prepared the tape, roller, paint... I would add that it was not without difficulty (hmm... who would expect?). 1) The template I had to move on the harder paper, because the previous one did not want to cooperate. 2) I ran out of tape in the middle of work, and it was a Sunday (and many other...) so I couldn't buy any and I had to wait for a long, long time... 3) The shaft was the stupidest idea, because instead of nice and quickly distribute it chose to drank the whole in yourself and don't absorb any paint. 4) Paint proved to be disappearing very fast, but managed to avoid disaster - enough! Although the misfortune was close./


Cała robota pochłonęła kupę energii. Głównie psychicznej, bo umówmy się fizycznej to tu niewiele. Dlaczego? Trzeba było wszystko przygotować, zorganizować, przemyśleć i przede wszystkim zdecydować się na jeden napis (z tym było najciężej, miałam miliony pomysłów, ale niczego nie żałuję). Myślę, że wypaliłam się artystycznie na najbliższe 15 lat. Ach! Jeszcze koszty! W sumie żadne. T-shirt zalegał w mojej szafie od dobrych kilku lat, farbę miałam jeszcze z jakiś zajęć w szkole, cała operacja odbywała się na mojej podłodze i ogólnie wszystko wyglądało mocno amatorsko... Ale jak sobie pomyślę, że za taką bluzkę musiałabym zabulić 40 zł i jeszcze połowa Olsztyna by taką miała, to dochodzę do wniosku, że było warto i te 15 lat być może skróci się do przyszłego weekendu. 

/All the work took a lot of energy. Mostly psychological, because let's face it there is little physical. Why? I had to make everything ready, organize, think, and choose one text (this was the hardest, I had a million ideas, but I have no regrets). I think I've burnt  artistically for the next 15 years. Ah! And the costs! In total no costs. T-shirt stack up in my closet for a good few years, I had paint from some classes in school, the whole operation took place on my floor, and generally everything was very amateur... But as I think that I would have to pay for such a T-shirt 40 zł and ten the half of Olsztyn had this same, I've come to the conclusion that it was worth it, and those 15 years may come the weekend./


PS. Wstyd! Ada wraca do Avril Lavigne... Przyznaję, że lekko uzależniłam się od jej nowej płyty... Nie żebym leciała do sklepu kupować, ale czy nie może sobie gdzieś tak grać po cichutku, no dobra głośno? Jej głos lekko mnie irytuje. Jest taki... skrzeczący? Jakoś to znoszę. Najbardziej podoba mi się Bad Girl, Hello Kitty (spoko, tylko tytuł jest fatalny,a swoją drogą, wcześniej nienawidziłam dubstepu) i Let Go (z Chad'em Kroeger'em - boyfriend skądinąd...).

/PS. Shame! Ada returns to Avril Lavigne... I admit that I slightly addicted to her new album... Not that I was coming to the store to buy, but if it plays somewhere so quietly, ok... loud? Her voice slightly irritates me. It's a little bit... screeching? Somehow, I hate it. What I like most Bad Girl, Hello Kitty (cool, but the title is terrible, and by the way, I hated dubstep before) and I (with Chad Kroeger - boyfriend otherwise...)./

Wednesday, November 6, 2013

asymmetric cotton

Zdaję sobie sprawę, że moja osoba (skądinąd pięknie ubrana – żarcik…) nie wygląda najkorzystniej, tzn. mogłaby korzystniej, na tle szarych kikutów pozbawionych liści, które kiedyś uchodziły za piękne, zielone drzewka. Chcąc troszkę podwyższyć poziom zdjęć umieszczanych na blogu wybrałam się w poszukiwaniu odpowiedniego „terenu” na sesję zdjęciową ze mną w roli głównej. Tak… Na początku zaczęłam od czegoś blisko, tak żeby nie zamarznąć spacerując kilometry w samych rajstopkach, bo „przecież w puchówce sobie fot nie porobię!”. Ok. Najbliższe miejsce, które urzekło mnie swoją „innością” i oryginalnością było oddalone o całe 3 kilometry od mojego domu. I uwaga, co to było? …dworzec! Tak, wiem jak to brzmi, ale uwierzcie mi niezłe miejsce. Uwzględniając odpowiednią pogodę i zdolnego fotografa (bo żeby ze mnie wykrzesać odpowiednią pozę to naprawdę trzeba być zdolnym) mogłyby powstać niezłe ujęcia. Problem #1: jak się tak dostać? Musiałabym wziąć rower, albo samochód, ale przecież nie mogę pedałować w butkach na koturnach wśród wszędobylskich kałuż i błota. Problem #2: zimno! Musiałabym się okutać jak to ja mam w zwyczaju na jazdę na rowerze, a co za tym idzie, potem się przebrać. W skrócie – nonsens… Problem #3: fotograf. Nikt nie zgodził się jechać na dworzec o 7 rano (wtedy jest najlepsze światło i cudowna mgła…). Problem #4: pogoda. Ogólnie to gdy miałam czas, ochotę, czas, czas, czas to padało… Wiecznie… Nieustannie… 

Podsumowując. Skończyło się jak zwykle: po szkole (nie o 7), przed domem (nie na dworcu), na tle szarych kikutów (nie cudownej mgły), za fotografa robiła osoba, której jakbym powiedziała kim jest to zostałabym narażona na śmiech (no, może lekki chichot i zażenowanie – przepraszam tato…). Wszystko po staremu. Po ostatnim poście staram się wrócić do siebie. Nadal nie widzę w sobie  ż a d n e j  poprawy, ale to się zmieni. Choćby nie wiem co! 

Friday, November 1, 2013

too many question marks


Lekko straciłam kontrolę… Lekko. Zaraz ją odzyskam. Taką mam nadzieję przynajmniej. Stałam się leniwa. Trochę. Nie wiem, dlaczego. Nie wiem czego chcę. Nie wiem, czy cieszy się z tego jak jest czy jeszcze szukać. Ale gdzie?! Mam dosyć ciągłego obserwowania mnie. Czuję się jak w jakimś porąbanym BigBrother’ze… Czemu ja się w ogóle dziwie? Mogę mieć pretensję tylko do siebie. A ja tak lubię niezależność, samowystarczalność, wolność, taką moją własną suwerenną autonomię. Coraz częściej marzną mi ręce. Zimno, robi się zimno. Listopad. Byle do świąt. A potem co? Kolejne postanowienia? Obiecanki? Cacanki zresztą? Łapię się na tym, że obrazki, które ściągam z Internetu są coraz częściej czarnobiałe, smutne, jakieś takie „niemoje”, inne, dziwne. Nawet ten post… Jeśli ktoś w ogóle czyta tego bloga zorientował się, że jest  i n n y…

Coraz więcej tu pytań. Prawda…?


/Slightly lost control ... Slightly. I'll reclaim it. Promise. I hope so. I've become lazy. A little bit. I do not know why. I do not know what I want. I do not know if I'm happy with it as it is. Maybe I should look for it. But where?! I'm tired of continually monitoring me. I feel like in some crazy BigBrother... Why I am surprised at all? I have to only blame mylelf. And I so love the independence, sovereignty, freedom, the sovereignty of my own autonomy. Increasingly, my hands are freezing. Cold, it's getting cold. November. "Keep calm and wait for Christmas" - it doesn't help anylonger. And then what? Another resolutions? Promises? Unenforceable decisions? I find myself in the fact that the images which I download from the Internet are increasingly  black and white, sad "not my", different, strange. Even this post ... If anyone ever reads this blog realize that it is another...

More and more questions here. Right ...?/