Thursday, September 26, 2013

next quote, please!

Z utęsknieniem wspominam lato, upały i wakacje, ale tak na prawdę cieszę się, że mamy już jesień. Mogę wyciągnąć z szuflady zakopane gdzieś głęboko cynamonowe i czekoladowe (oczywiście w tych zapachach, nie smakach - szkoda...) świeczki. Porozrzucałam je po całym pokoju i zapalam jak tylko zajdzie słońce. Ich zapach nierozłącznie kojarzy mi się z deszczem, nadchodzącą zimą, ogólnym zimnem i wszechobecnym "opóźnieniem" i spowolnieniem życia. Cudownie jest tak wracać ze szkoły prawie po ciemku i wcale a wcale nie łapać tak popularnej w tym czasie deprechy, bo wiem, że w domciu czeka na mnie ciepły kocyk, kapciuszki, zielona herbata, jakaś brzdąkająca po cichu muzyka (dzisiaj DJ Ada zapodaje najnowszą płytę Birdy "Fire Within"), a w ręku któraś z uwiecznionych na zdjęciu książek lub gazet. Hmm... właśnie się rozpłynęłam w rozkoszy... 

/I still miss summer, heat and holidays, but I am glad that we have a fall. I can pull out of a drawer somewhere buried deep cinnamon and chocolate (of course, these scents, no flavors - a shame ...) candles. Scattered them all over the room and I turn on as soon as the sun goes down. Their inherent odor reminds me of the coming winter, the cold and the ubiquitous general "lag" and the slowdown in life. It is wonderful to just get back from school almost in the dark and did not catch a so popular at the time depression, because I know that at home is waiting for me a warm blanket, slippers, green tea, quietly strumming  music (DJ Ada today runs the latest Birdy album "Fire Within"), and in the hand books or newspapers. Hmm ... just melted in bliss .../


/H&M shirt, no-name skirt, Orsay ring/



Nie ma co! Zakochałam się w gazecie SlowLife. Jest w niej wszystko co mnie interesuje i, szczerze, podnieca. Począwszy od oczywistego gotowania, po listę najfajniejszych knajpek w całej Polsce. Ostatnimy czasy kompletnie sfiksowałam na punkcie ruchu slow. Wszystko jest pooooowolne: jedzenie, życie, gotowanie, style, sporty, wszystko! Doskonale wpasowało się to do jesieni i nadchodzącej (brrr..!) zimy. Wszystko zwalnia. Jedyne czym jestem mocno nie pocieszona, to fakt, że już niedługo będę musiała pożegnać się z rowerem. Mój ulubiony środek transportu zostanie zastąpiony przez obskurny, śmierdzący, przepełniony, mokry, zawsze spóźniający się, zimny, miejski olsztyński autobus MPK... Koszmar.
Ale nie załamujmy się, bo są też plusy. Wspominałam już o świeczkach, a teraz czas na czapki, szaliki, rękawiczki, płaszcze, parasolki, które przecież trzeba będzie wybrać, kupić i nosić. Nosić! Kupić! Sklepy pełne są rzeczy, które już od końca sierpnia do mnie wołają i tylko czekają aż po nie pójdę i zabiorę je do domu. To jest to, dlaczego lubię jesień. 
A teraz wybaczcie. Właśnie zanurzam stópki w kapciach i sączę gorącą herbatkę. Miłego wieczoru!

/There is no dubbt! I fell in love in SlowLife newspaper. It includes everything that interests me and, frankly, excited. Starting from the obvious cooking, and a list of the coolest pubs throughout the country. Lastly I complitelly got carzy about slow motion. Everything is slooow: food, life, cooking, style, sports, everything! It matches perfectly to the comming (brrr..!) winter. Everything slows down. The only thing that I am not comforted much is the fact that soon I will have to say goodbye to the bike. My favorite mode of transport will be replaced by the dingy, smelly, crowded, wet, always coming late to a cold city bus... Nightmare.
But I'm not sad, because there are advantages. I have already mentioned candles, and now it's time for hats, scarves, gloves, coats, umbrellas, which will have to be choosen, bought and woren. Wear it! Buy it! Stores are full of things that have been around the end of August cry  to me and just waiting when I go and take them home. That's why I like autumn.
Now, excuse me. Just dip feet in slippers and drink hot tea. Have a nice evening!/





Sunday, September 15, 2013

more black than black

Zwykle staram się nie ulegać komercyjnym pomysłom wymyślanym przez sztaby ludzi w ogromnych sieciówkach i korporacjach modowych i wystawianych potem na bez osobowościowych manekinach na wystawach w centrach handlowych (ufff... Niesłychanie długie to zdanie wyszło.). Ale niestety tego sezonu uległam. Uległam wszędobylskiemu stylowi swag, czapkom z jakże "inteligentnymi" napisami (np. BAD HAIR DAY, Meow itp. itd...). Oprócz tego uzbroiłam się w ćwieki. Chyba mam już je wszędzie: na butach, bluzach, kołnierzykach od bluzki, oprócz tego kolczyki, pierścionki, plecak, torba... Co do plecaka to jestem z siebie niezmiernie dumna, bo plecak przybył do mnie drogą pocztową, a wcześniej internetową, więc nie miałam okazji go dotknąć przed ostatecznym zakupem. Do kupowania przez internet podchodzę nad podziw sceptycznie. Zawsze mam obiekcje i snuję namysły, że kupuję kota w worku, zamawiam jednego psa, a dostaję 4 żyrafy i hipopotama (yyy... Chyba się zapędziłam.). W każdym razie, kiedy już mogłam go dotknąć, "pomacać" utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że jest idealny. 

/Usually I try to avoid all commercial ideas made up by people in huge fashion corporates and then displayed on mannequins with no personality at exhibitions in shopping centers (ufff. .. Extremely long sentence.). But unfortunately this season I didn't mention avoid . I wear all swag items, cups with how "intelligent" lettering (eg BAD HAIR DAY, Meow, etc., etc. ..). In addition, I armed myself with studs. I think I have them everywhere: on shoes, hoodies, collars of shirts, then earrings, rings, backpack, bag ... As for the backpack, I'm very proud of myself because my new backpack came to me by mail and before the web, so you I did not have a chance to touch it before the purchase. Buying online I take surprisingly skeptical. I always have objections that I buy a pig in a poke, I order one dog, and get four giraffes and hippopotamus (yyy. .. I think I drove.). Anyway, when I could touch it I ascertain it's perfect./


No, może nie do końca idealny, bo postanowiłam go jeszcze "ulepszyć". Zapuściłam się w bezmiar rad, porad, wskazówek i pomocy oferowanej przez strony z inspiracjami, blogi, DIY i inne sugestywne (oraz działające na moją wyobraźnię) obrazki i filmiki. Tak jak to zwykle ze mną bywa miałam masę obiekcji przed przystąpieniem do dzieła. A to, że zamiast ulepszyć, to coś zepsuję. Że nie wyjdzie tak jak bym chciała, bo faktem jest, że kilka razy nie wyszło. Podchodziłam do tych ćwieków jak pies do jeża (znowu zwierzęta?). W końcu zakasałam rękawy i do roboty! Jaka byłam zdziwiona, kiedy po 10 minutach okazało się, że robota skończona! Powiem więcej, wynik okazał się bardziej zadowalający niż się spodziewałam. Mówiąc wprost jestem zadowolona z rezultatu i stwierdzam, że nie ma co się DIY bać (no może, że jest się mną i każda ingerencja w coś co już teoretycznie przynajmniej powinno być dokończone budzi strach).

/Well, maybe not exactly perfect, because it has decided to "tweak". I looked in the vastness of advice, guidance and assistance offered by the parties of the inspirations, blogs, DIY pages and other suggestive (and acting on my imagination) pictures and videos. As it usually happens with me, I had the weight of objections prior to the work. And the fact that instead of improving, it will destroy something. That did not come out like I wanted to, because it is a fact that a few times did not work out. Finally, I got together and got to work! I was so surprised when after 10 minutes, I found that job's done! I will say more, the result was more satisfactory than expected. Simply I say that there is nothing to be afraid of DIY (well, maybe it is about me and any interference in something that should be completed inspires fear)./
Bam! Sezon jabłkowy uważam za otwarty! Ilość tych owoców zjadanych przeze mnie w ostatnim czasie przekracza normę o 287278187%. Jestem osobą niezwykle oszczędną (bo chyba nie skąpą) i starającą się żyć w miarę (bez ekstremów) ekologicznie i zgodnie z naturą, co za tym idzie nie lubię niczego wyrzucać. Dlatego, aby nie zmarnować ani jednego jabłuszka przerabiam je na co się tylko da. Jestem już po kilku szarlotkach, dżemach, musach, jabłkach pieczonych, kurczakach w jabłkach, chlebkach jabłkowych... Teraz przyszła pora na placuszki. Hmmm... Drożdżowe. Puszyste. Z wierzchu chrupiące. Cieplutkie. Słodkie. Z jogurcikiem. Rano. Na śniadanie. Idealne. Polecam.

/Bum! I consider to apple season is open! The amount of these fruits eaten by me in recent time exceeds the norm by 287278187%. I am a highly cost-effective (because I do not think scanty) and strives to live ecologically (without extremes) and in accordance with nature so I don't like to throw away anything. Therefore, in order not to waste any single apple I try to put then wherever I can. I'm already after a few apple pies, jams, mousse, baked apples, chicken with apples, apple breads ... Now it's time for pancakes. Hmmm ... Yeast. Fluffy. With the crispy top . Nice. Warm. Sweet. With yoghurt. At the morning. For breakfast. Ideal. Recommend./

Thursday, September 5, 2013

just gray

W ostatnim poście trochę było o moim poszukiwaniu własnego ja. (Ups, zabrzmiało nazbyt górnolotnie). Tym razem pozastanawiam się jak zmienię się w liceum. Większość osób z klasy już znam, ale nadal nie wiem jak na mnie wpłyną i czego mogę się po nich spodziewać. Słyszałam plotki, że „pewne osoby z klasy” potrafią się wieczorami kontaktować przez „fejsbusia” jak to mają się ubrać następnego dnia. Do tego myślę nigdy się nie posunę. Myślę nawet, że nie będzie takiego problemu. Wstaję, myję zęby i już wiem co narzucę na siebie danego dnia. Oczywiście zdarza mi się sterczeć przed szafą zbyt długo jak na wtorkowy poranek, ale dzieje się tak niezwykle rzadko. Uważam, że dzieje się tak, ponieważ zwykle słucham siebie, tego co czuję. Jeśli mam podły nastrój, bo jest wcześnie (za wcześnie), ciemno, pada śnieg, deszcz, jest plucha, cokolwiek to nie będę starała się ubrać w kolorową sukienkę, ale raczej w coś ciemnego i prostego. Et viola! Przylegające jeansy, trampki, T-shirt z fajnym napisem, do tego torba ekologiczna na ramieniu i jestem gotowa na stawianie czoła nowemu dniu w szkole.

/In my last post was a little about searching myself. This time I want to tell You how I'm going to change in high school. Most people in the class I already know, but I still do not know how to affect me and what I can expect from them. I've heard rumors that "some people in the class" can be contacted in the evenings through the facebook as what they have to wear the next day. To this I would never do so far. I get up, brush my teeth and I know what I'll wear for that day. Of course, sometimes I stand too long in front of my wardrobe in the Thuesday morning but it's extreamly rare. I believe that this is because they usually listen to each other. If I have a bad mood, because it is early (too early), dark, snowing, rain, a slob, whatever - I will not try to dress up in colorful dress, but rather in something dark and simple. Et viola! Tight jeans, sneakers, T-shirt with a nice inscription, the eco bag on my shoulder and I'm ready to face the new day at school./
Nienawidzę radzić się obcych co mam ubrać. W końcu ja w tym mam się pokazać, nie?! Tak samo, nie cierpię jak ktoś posiada ciuch taki jak ja. Głównie dlatego tak kocham lumpexy. Niektórzy mogą powiedzieć, ze to dobrze, że ktoś nas naśladuje. To zwykle oznacza, że danej osobie podoba się nasz sposób ubierania się, ale co ja poradzę, że chcę być (chyba jak każdy, tylko w różnym stopniu) jedyny, niepowtarzalny, unikatowy?! A ja chcę bardzo i nikt mnie nie przekona, że to złe. Wracając do tematu przewodniego posta (co się we mnie zmieni), to jestem pewna, że zacznę malować do szkoły paznokcie. Uwielbiam to! Być może nie już we wrześniu, bo muszę poznać nauczycieli i na pewno nie na krwisto czerwono („why not?”), ale nie zawaham się użyć różowego białego, srebrnego, pasteli i czarnego – jako mój ulubiony, musi być!

/I hate to advise strangers what I wear. In the same way, I hate when someone has a piece of clothing like me. Mainly because I love so much second-hands. Some may say that it is good that someone imitates you. This usually means that a person like the way we dress, but I want to be (I think like everyone else) the only and unique, unique! And I want very much and no one can convince me that it is bad. Returning to the theme of the post (which is a change in me), I'm sure I'll start painting my nails to school. I love it! Perhaps not in September, because I don't know the teachers and certainly not on a blood red ("why not?"), But I would not hesitate to use pink white, silver, pastel and black - as my favorite, it must be!/

Monday, September 2, 2013

new beginning

I oto mamy: 2 września. Jak to się ładnie nazywa… „inauguracja roku akademickiego 2013/14”. Cóż za smutny dzień dla dzieci i młodzieży całej Polski. Nawet pogoda zdaje się łączyć z nami w bólu, bo cały dzień pada i pada, i pada, i pada… W naszym całym pięknym kraju wygląda to tak samo. Najpierw rodzice podwożą pociechę pod szkołę, całują w czółko i w zależności od wieku latorośli wchodzą razem do szkoły, bądź nie. W moim przypadku na szczęście nie. W dniach takich jak ten większość z nas wygląda tak samo. W stroju galowym zawsze czułam się jak pajac, jak nie ja, jak jakaś cząstka szarej masy. Pamiętam to uczucie już w szkole podstawowej. Każda z nas przyjmowała ten sam schemat: warkoczyk, ewentualnie koński ogon, biała koszula, koniecznie z kołnierzykiem i zapięta pod szyją, do tego granatowa spódnica, białe podkolanówki, a te bardziej odważne – kabaretki oraz białe pantofelki, które były rzeczą godną pozazdroszczenia jeśli stukały jak obcasy nauczycielek. Koszmar…



Podstawówkę pamiętam jako najobrzydliwszy czas w moim życiu i za Chiny nie chciałabym się do tego momentu cofnąć. Poszukiwanie stylu, przebieranie się, szukanie tego czegoś, zazdroszczenie każdej koleżance każdego nowego ciucha i potajemne zazdroszczenie. Wchodziłam chyba w każdą subkulturę. Byłam (a może raczej próbowałam być) emo – wiecie, różowoczarne pazurki, grzywka, spódnice do spodni, podarte rajstopy i naklejki z trupimi czachami WSZĘDZIE (na szczęście ograniczałam się tylko do naklejek). Pamiętam siebie jako dziewczynę hip-hopowca, coś w rodzaju lalki Barbie (tego się najbardziej wstydzę), skejterki i wielu, wielu innych. Trwanie w każdym ze stylów było niezwykle krótkie. Zwykle około trzech dni.

/dress: second-hand/

Wszystko się zmieniło. Już nie szukam. Nadal uwielbiam się przebierać, bo uważam, że do tego tak naprawdę potrzebne są nam ubrania. W zależności od trendów, samopoczucia, okazji uwielbiam różne style. Począwszy od jakże popularnego dzisiaj college’owego, a skończywszy na delikatnej, dziewczęcej, ale tez eleganckiej bieli od stóp do głów. Ciężko byłoby mi na randkę ubrać się w dres i AirMaxy, ale już podczas niezobowiązującego spaceru z koleżanką po parku nie miałabym żadnych zahamowań. Oh, do tego koniecznie pies! Ładnie by się komponował. Żart. A może nie?