Friday, June 21, 2013

enjoy the freedom!

Pogoda zrobiła się piękna! Nieznośnie piękna. Do tego stopnia, że do szkoły chodzi niecałe 20% wszystkich uczniów, co ciekawe nauczyciele też stwierdzili, że nie ma co się kisić w szkole, kiedy można się pobyczyć na plaży... Finalnie nikt nie zaprząta sobie głowy edukacją. O ile jeszcze można to "edukacją" nazwać. Od kilku tygodni nauka wygląda dość schematycznie. Na każdej lekcji: "Spacer wokół jeziora (moja szkoła jest w pięknej okolicy nad jeziorkiem)?" albo "Zajmijcie się sobą, bo ja mam masę papierkowej roboty...". Koszmar. Nic dziwnego, że uznaliśmy to za bezsens i zawsze wieczorem ugadujemy się, czy iść do szkoły, czy nie! Zapewne dość to nieodpowiedzialne i niezrozumiałe dla rodziców, ale niech się nie upierają, że też tak nigdy nie robili... (No może nie robili przez facebooka, bo to nie było im dane.)



Z powodu nadmiaru czasu zdarza się, że człowiek głupieje. W moim przypadku padło na paznokcie. Tak często (patrz: co drugi dzień) malowałam tylko w podstawówce, kiedy to ścigałam się z koleżanką na ilość posiadanych lakierów. Mino że, półka w lodówce (bo tam trzymam swoje skarby) się ugina od nadmiaru emalii, nie mam serca ich wyrzucić. A że łatwo się nudzę MUSZĘ kupować sobie nowy lakier co 2 tygodnie. Nie muszę chyba dodawać, że nigdy nie zużywam go do końca? Dlatego też Ada, znana ze swojej oszczędności, a może czasami skąpstwa, nabywa lakiery o cenie nie przekraczającej 5zł. Kilka razy zdarzyło mi się kupić smarowidło (za dużo razy użyłam słowa lakier) za 7/8zł. Ale to za sprawą "nieprzeciętnego, jakże modnego i niesamowicie niespotykanego" koloru, który dodajmy znudził mi się po trzecim malowaniu... Jakby nie patrzeć wady takich lakierów są nieuniknione: a). odpryskują po podrapaniu się w policzek, b). potrafią być bardzo nieskłonne go zmycia i c). trzeba nakładać 2234567 warstw... Mimo tego, pozostanę wiierną fanką lakierów z bezcłowego za 3,5zł. Kocham ich rozmiar (miniminimini) i cenę. 



Sunday, June 16, 2013

top of the happ...?

Zawsze myślałam: "Jest dobrze. Hej, Ada! Jest serio dobrze..." I zawsze działało. Ale teraz wiem, że jakby było tak jak kiedyś to byłabym mega nieszczęśliwa. A może przesadzam? Zadziwiające jak jedna osoba może zmienić nastawienie do świata. Śmieję się jak dzieciak, długo, szczerze, nie mogę przestać. Chyba jestem milsza. Chyba? Raczej na pewno! Dogaduję się z osobami, z którymi nawet nie przyszłoby mi na myśl, żeby się pogadać. Ciut to niespotykane... Jak któraś z Was tak miała, to już wiecie o co chodzi... Może to nie dobrze? Powinnam być szczęśliwa i spełniona sama. Wiecie, "wyzwolona kobieta". Tylko, że to wszystko bzdury! A może trzeba się nauczyć być "wolnym, wyzwolonym, niezależnym"? Póki co, guzik mnie to obchodzi! Chwilo trwaj!
/I always thought: "It's good. Hey, Ada, is seriously good ..." And it always worked. But now I know that if it were as it was I would be really unhappy. Or maybe I'm exaggerating? It's amazing how one person can change my attitude to the world. I laugh like a kid, long, honestly, I can not stop. I think I'm nicer. I guess? Rather, for sure! Get on with people you do not even have thought to themselves talk. That's a bit a unique ... If any of you had something like that, you already know what's going on ... Maybe it's not right? I should be happy and satisfied myself. You know, "liberated woman." The truth's that it's all bullshit! Or maybe you need to learn to be "free, liberated, independent"? Until then, I don't care! Instantaneous lasting!/
/dress, cardigan, glasses H&M, shoes Reserved/


Wracając do rzeczy... Zauważyłam, że na blogach jest takie niepisane prawo, że po długiej nieobecności należy przeprosić za swoją nieobecność i najlepiej podać powód tak długiej absencji... Więc, przepraszam i nie było mnie dlatego, że ostatnie tygodnie w szkole są wbrew pozorom podobne do wojny na 15 frontach, egzaminy i "uroczystości rodzinne". Na szczęście wszystko pozaliczałam i teraz tylko czekam na ukochane wakacje... Swoją drogą z tego co założyłam moje wakacje będą dość pracowite: "nauczę się francuskiego w wakacje", "zacznę więcej pływać w wakacje", "uporządkuję szafki z książkami w wakacje", "czeka mnie wyprzedaż szafy w wakacje"... Chyba zgłupiałam! Skończy się tak jak zwykle: "leżę na plaży". Ale czy nie od tego jest wolne?!
/Coming back to the point ... I noticed that there's is an unwritten law that after a long absence to apologize  and explain the reason of that fact... So, I'm sorry and it was not my foult. All because of last week at school, exams, and "family celebrations". Fortunately, I had everything handed in and now just I'm waiting for the beloved holiday ... By the way, I'm afraid my holiday will be quite busy, "I will learn French in summer", "start swimming more during holiday", "sort out cupboards with books on holiday", "get rid of some unnessesary clothes  in the summer" ... I guess I was flabbergasted! It will end as usual: "I lie on the beach." But that's why we have holiday!/







Sezon na truskawki uważam za rozpoczęty! Kończą mi się pomysły jak go wykorzystać... Pochłaniam te owoce w istnie hurtowych ilościach, zamiast śniadania, obiadu, kolacji. Wszystko co piekę w kuchni jest z truskawkami. Mam nadzieję, że rodzinka prędko się tym nie znudzi, bo oni muszą potem to wszystko zjadać. Chyba było już wszystko: koktailje, pawlova, tarty, torty, sosy, deapy, makarony z truskawkami, pierogi... Jakby ktoś miał jakiś przepis na smaczne coś z truskawek albo z truskawkami, to dajcie znać!
/The season for strawberries had started! I'm running out of ideas how to use it ... I've never eaten such a lot of this friut, instead of breakfast, lunch, dinner. All I bake in the kitchen contain strawberries. I hope my family won't soon get bored, because then they have to eat it all. I think I made everything shakes, pawlova cake, tarts, sauces, deaps, pasta with strawberries, dumplings ... As if anyone had a recipe for a tasty something with strawberries or with strawberries, then let me know!/






Wednesday, June 5, 2013

Sacher Torte's city

Kiedy wróciłam do domu po "szalonych" zakupach w mieście (swoją drogą to "szalone" były one tylko z nazwy, bo nabyłam jedynie lakier do paznokci i gumkę do włosów w kolorze ostrego różu), zrobiłam sobie czerwoną herbatkę i w końcu usiadłam w fotelu na tarasie z kotem na kolanach, zaczęłam się zastanawiać, gdzie tak na prawdę chciałabym mieszkać w przyszłości. Miasto czy wieś? Czasami mówię o sobie, że jestem "dzieckiem wsi". Serio, uwielbiam zapach koszonej trawy, brak jakichkolwiek środków transportu w promieniu 4 kilometrów, kręcące się dookoła bezpańskie psy i koty, zapach jeziora, spokój, ciszę... Nie mogłabym zamieszkać w bloku. Dookoła samochody, autobusy, motory, hałas, biegający ludzie, sklepy, harmider, wszechobecny kurz i odór smażącego się schabowego u sąsiadki. Zamiast ptaków, które są miejscami irytujące ćwierkając o 4 w nocy (może rano) na moim oknie, budził by mnie dźwięk toczącego się leniwie po ulicy starego tramwaju. Koszmar... 


Natomiast jestem pewna, że byłabym w stanie przyzwyczaić się do dźwięku takiego tramwaju na paryskiej ulicy w centrum. Co ja poradzę, że lubię też miasto. Umarłabym gdyby ktoś odciął mnie od miejskiego życia choćby na dwa tygodnie. Jako dziewczyna, nastolatka, kobieta muszę się od czasu do czasu ładnie ubrać, pomalować, wyperfumować super-słodkimi-koniecznie-od-projektanta perfumami. Nie ma co ukrywać czasami lubię się po prostu pokazać. Nałożyć coś naprawdę specjalnego, spędzić godzinę przed lustrem starając się ułożyć fryzurę, a potem przekonywać wszystkich dookoła, że "od tak tylko przeczesałam włosy". Ideałem byłoby pracować jako jakaś megaważna osoba, której wszyscy muszą się słuchać, w mieście. Do pracy musiałabym się ładnie ubrać, dostosować dress-code do okazji i po prostu być i rządzić (w tym jestem dobra). Dom chciałabym mieć na obrzeżach, pełen zwierząt, głodnych gości, pełen ciepła, prosty wiejski, ale z nowoczesnymi ludźmi w środku (ja+rodzinka). Jak to pogodzić? 



A w jakich miastach można by tak zamieszkać? Wspomniałam o Paryżu... Hmm... Gdzieś blisko wieży Eiffel'a i ten francuski, piękny język, którego próbowałam się nauczyć ze 100 razy, na razie bez skutku... A i francuska kuchnia!!! Nowy Jork? Koniecznie na Manhattanie. Ewentualnie Londyn albo może Berlin, pełne tak fantastycznych świeżych ludzi... Możecie podziwiać zdjęcia z Wiednia. Nie ma co, miasto robi wrażenie. Jest tak antyczne, magiczne, miejscami tajemnicze, ale nadal otwarte dla każdego. Jedynym minusem (jak i Berlina) jest język niemiecki. Ale myślę, że dla zabudowań i klimaty mogłabym to przeboleć. Może to tylko moje wyobrażenia? Z pewnością nie! To są moje marzenia, a marzenia w końcu MUSZĄ (powinny, najprawdopodobniej, mam nadzieję) się spełnić.




Nie zdobyłam się na zrobienie tortu Sachera w domu i musiałam się pofatygować aż do Wiednia żeby spróbować. Słusznie, ciasto godne polecenia. Jestem pewna, że najlepiej smakuje w Wiedniu i domowy to nie będzie to samo, niestety. Mimo tego, klamka zapadła przy najbliższej okazji muszę upiec takie ciasto. Ale to dopiero w zimę, bo póki co rozpoczął się sezon truskawkowy, którego zapoczątkowała niesamowita, cudownie puszysta, słodka, a za razem kwaśna Pavlowa.





Aaaa! Na tej ulicy chciałam rozbić namiot i spędzić w nim najbliższą przyszłość. Powiedzmy do czasu kiedy nie zrobiłyby mi się zmarszczki i nadal mieściłabym się w te kiecki i spódnice. Wybiła mi to z głowy K. Wzięła mnie za rękę i popukała się w czoło. Dzięki...