Saturday, February 23, 2013

S'il vous plaît

Śnieg i zima już mnie dobija... Aby przeciwstawić się rzeczywistości dałam się poddać magii nowych kolekcji w sklepach. Było, cóż, jak zwykle tak samo. "Oh! to fajne i to, i to, i to też niczego sobie!" - do przymierzalni maszeruję obładowana ciuchami, które na razie są niesamowicie-fajnie-i-mega-potrzebne. W przymierzalni, cóż, jak zwykle, to nie, bo kolor nie ten, "eee, za drogie", "może jeszcze się zastanowię", "to by mogło być, ale tydzień temu kupiłam podobną spódnicę". Koszmar. Do kasy podchodzę już tylko z dwoma rzeczami. Ale nie poddawajmy się, w drugim sklepie będzie lepiej! Nadzieja matką głupich. Płacę tylko za jedną rzecz. Cóż, tak jak zwykle. Ale i tak mam jakoś tak więcej energii, ale raczej psychicznie, bo nogi to mi odpadają. Idę sobie na przystanek (magiczna rzeczywistość), a w ręku  trzymam kilka toreb. 
/Snow and winter is killing me ... To oppose the fact I gave to give up the magic of new collections in stores. It was, well, as usual, in the same way. "Oh it's cool, and this, and this, and it's also not bad!" - I go to the dressing room loaded with clothes that are incredibly far-fun-and-really-needed. In the dressing room, well, as usual, it's not because this is not a color, "uh, too expensive," "may still think about it", "could it be, but a week ago I bought a similar skirt." Nightmare. I go to checkout only with two things. But do not give up, in the second store will be better! Hope mother of fools. I only pay for one thing. Well, as usual. But somehow I have more energy, but rather mentally, because his legs refuse to obey. I go to the bus stop (magic reality), holding in my hand a couple of bags./



I tak oto, co kupiłam: sweterek z H&M, który miał niesamowitą dziurę i tylko dlatego z 80 kosztował jedyne 30 zł, dzięki babci nadal jest warty te swoje 80; spódniczkę Stradivaruisa; oraz naszyjniki, może to dziwne, ale z nich cieszę się najbardziej. Nie mogę się doczekać wiosny, kiedy to będę mogła z powodzeniem wracając ze szkoły zdjąć kurtkę, bo będzie już tak cieplutko... Oh!
/And so that's what I bought: cardigan from H&M, which had an amazing hole and 80 cost only 30 zł thanks to grandma is still worth its 80; skirt Stradivaruis', and necklaces may seem strange, but I am happy with them the most. I can not wait for spring, when I'll be able to successfully take off my jacket _, because it will be already so nice and warm ... Oh!/







Aktywność moich kotków ogranicza się jedynie do zmiany miejsca położenia. Kaloryfer, legowisko, kuweta, legowisko, kaloryfer. Ale co innego można robić jak zima dobija? CouldBloom zachęciła mnie do rozpoczęcia nauki francuskiego, a może raczej osłuchania się. Na początku ostrożnie, wypożyczyłam książkę, żeby tylko zobaczyć jak będzie. Dzisiaj widzę, że muszę sobie ją kupić! Niesamowity kurs Beaty Pawlikowskiej okazała się strzałem w dziesiątkę. Żadnego wkuwania, chodzenia ze słownikiem, po prostu siadam sobie, puszczam płytę i powtarzam przed i po Francuzie. Niesamowite! Na razie jestem na etapie uświadamiania rozmówcy, że jestem z polski, mój francuski nie jest dobry i żeby mówił wolniej bo nic nie rozumiem. Ale i tak jestem z siebie dumna.
"Je suis polonaise. Je ne parle pas français bon. S'il vous plaît, parle lantement."
/My cats' activity is limited to a change of position. Heaters, bedding, litter box, bedding, radiator. But what else can we do as a winter shoot? CouldBloom encouraged me to start learning French, or rather to listen up. At the beginning carefully, I borrowed a book, just to see how it goes. Today I see that I have to buy it! Beata Pawlikowska amazing course proved to be a hit. No cramming, walking with a dictionary, just sit yourself, I play the disc and repeat before and after the Frenchman. Awesome! For now, I'm at the stage of awareness of speaker that I'm Polish, my French is not good and to he/she speak more slowly because I don't understand. But anywayI am proud of myself.
"Je suis polonaise. Je ne parle pas français bon. S'il vous plaît, parle lantement."/


Thursday, February 7, 2013

Who ate more?!


Nie obchodzę walentynek, które nadejdą za kilka dni, ale mogę opisać święto, które "obchodzę", Tłusty Czwartek. Z uwagi na wagę tego święta piszę nazwę wielkimi literami. Jak to wygląda? Otóż, już od późnych godzin wieczornych dnia poprzedniego wszyscy cukiernicy w Polsce (a może i nie tylko tu) zakasają rękawy i zaczynają mieszać zaczyn. Dodają go potem mąki, cukru, szczyptę soli i czekają. Czekają, czekają... i oto jest moment, który chyba najbardziej mnie zniechęca od wypieku (albo wysmażenia) pączków, smażenie. Dużo tłuszczu, ale co to by był za pąk bez tłuszczu, siup pąka do niego i jedna strona, druga i wyciągamy. Mogłabym opisać cudowny, słodki zapach unoszący się znad patelni, ale nie chcę aby wszyscy opluli klawiatury podczas czytania. Konfitura... Tu można by się pokłócić z wielbicielami czekolady, marmolady, ajerkoniaku, ale po co każdy i tak wie, że najlepsza jest konfitura z róży! Ach! i jeszcze coś z czego ja bym zrezygnowała dla dobra własnego brzucha, nóg i innych części ciała, na których mi zależy, lukier! Albo jak kto woli jedynie cukier pudel, albo (najlepiej) nic. I tak powstaje słodkość, którą wszyscy Polacy zajadają się w ten jedyny dzień w roku, Tłusty Czwartek. 
/I don't celebrate Valentine's Day, which will come in a few days, but I can describe the festival, which I "celebrate" - Fat Tuesday. Given the importance of this feast write the name in capital letters. How does it look? Well, late in the evening, the day before that day every confectioner in Poland (and perhaps not only here) begins to mix the grout. Then adds it to the flour, sugar, a pinch of salt and waits. Waiting, waiting ... and this is the moment that perhaps the most discouraging me from baking donuts, frying. A lot of fat, but it must be like that. I could describe the wonderful, sweet smell wafting up from the pan, but I don't want to spit all the keyboard when reading. Yamy... Someone likes chocolate, marmalade, eggnog, but what everybody knows, and so that is the best rose jam! Ah! and something, which I'd given up - frosting! Or if you prefer only sugar poodle, or (best) nothing. And so arises sweetness that all Poles gorge themselves on this one day of the year, Fat Thuersday./


Wiem, że dzisiaj trwa "cichy" konkurs, kto zjadł więcej? Przyznaję się bez bicia, że ja zjadłam tylko jeden, ale jak tylko skończę pisać wezmę się za drugi. A może lepiej nie? Jeden pączek to 300 kcal... Ech, czy chce mi się potem przez godzinę biegać po lesie, jest jeszcze przecież zimno...? Nie, nie, nie! Jedyna zasada konkursu - nie myśleć za dużo! Potem zasad nie ma. Wygrywa ten kto zje więcej. Smacznego!
PS. Ile pączków zjedliście? :)
/I know that today it takes a "silent" competition, who ate more? I admit, I ate only one, but as soon as I'm done with writing I'll eat the second one. Or better not? One donut is 300 calories ... Oh, do I want to run for hour through the forest, it is still cold outside...? No, no, no! The only rule of the competition - not to think too much! Then there are no rules. The winner is the one who ate more. Enjoy your meal!
PS. How many donuts have you eaten? :)/


Rogaliki drożdżowe - moja "bezpieczna" wersja na dziś. Wspominałam, że nie jestem fanką smażenia w głębokim tłuszczu? Najchętniej to bym pączka upiekła i bym go, któtko i dość kolokwialnie mówiąc, zabiła... Dlatego upiekłam (!) cieplutkie, mięciutkie rogaliczki z jabłuszkiem bez cukierku puderku... Może za bardzo słodzę?
/Yeast Croissants - my "safe" version today. Did I mention that I am not a fan of deep-frying? I'd prefer backed my donut.But is would mean I kill it... So I baked (!) toasty, fluffy croissants with apples without frying. Delicious!/

Friday, February 1, 2013

around dots

Wróciłam, nie bez przygód (2 noce później), ale już jestem! Dzisiaj króciutko. Muszę wspomnieć, że od kilku dni CODZIENNIE maluję pazury... Czy to normalne? - pytanie czysto retoryczne. A dlaczego by nie?! Mam jeszcze trzy dni ferii i mogę robić co mi się żywnie podoba. Faszeruję się również Madonną, ale nie że całą (jeszcze nie zbzikowałam), ale Vogue. W głowie ciągle słyszę: Come on, vogue / Let your body move to the music / Hey, hey, hey!!! Aaa i już nie wyrabiam... Skąd mi się to wzięło? Po długo wyczekiwanym powrocie do domku, w skrzynce pocztowej (ale nie tej internetowej!) znalazłam pocztówkę z Ameryki! Jak kolwiek by to brzmiało, tak z USA i nie mam zielonego pojęcia od kogo. Tak działa PostCrossing. Rejestrujesz się, dostajesz adres "kogośwświecie", wysyłasz mu pocztówkę, a po kilku dniach dostajesz również od anonima. Uważam, że jest to dobra alternatywa, dla naszego świata, który już zapomniał po co chodzi się na pocztę! Polecam.

/I'm back. I had some adventures, but it's OK. Short note today. I must tell You that for few days I paint my nails EVERYDAY... Normal or not? - don't answer. Until I/ve got winter break I can do whatever I want to do. Madonna's Vogue breaks my head. I still hear: Come on, vogue / Let your body move to the music / Hey, hey, hey!!! Oh! and I got postcard from USA. I don't know who wrote it, but that's how PostCrossing works. I wrote a letter to Neatherlands. Try it out! It's very nice way to remaind yourself what we are going to post office for!/